Menu Zamknij

Belgia – nie Bruksela, lecz Brugia, Antwerpia i Gandawa

Belgię chciałem odwiedzić właściwie z dwóch powodów. Pierwszy: byłem kiedyś przejazdem i po prostu chciałem odhaczyć sobie ten europejski kraj. Drugi: Tanie bilety na Ryanair!

A skoro już jesteśmy przy cenach biletów, to do Belgii (Bruksela Charleroi) można złapać bilety nawet za 39 PLN w jedną stronę. Ja leciałem z podwarszawskiego Modlina i zmieściłem się w 150 PLN w obie strony. Należy jednak pamiętać, że loty Ryanairem kończą się na wspomnianym lotnisku w Charleroi, oddalonym o około 80km od stolicy kraju – Brukseli. W samym Charleroi nie ma chyba nic, więc raczej nie jest to dla wielu cel sam w sobie. Z lotniska w Charleroi do Brukseli można dojechać busem Flibco (do stacji kolejowej Brussels-Midi). W Internecie bilet kosztuje 14,7 EUR, zaś u kierowcy kupimy go za 17 EUR. Bus jest bardzo wygodny, posiada także WiFi. Z tej opcji skorzystałem akurat w drodze powrotnej na lotnisko. Natomiast z lotniska do Brukseli udało mi się złapać BlaBlaCar za jedyne 5 EUR. Warto więc zerknąć sobie dzień wcześniej lub z rana czy ktoś akurat nie wrzucił przejazdu o odpowiedniej dla nas godzinie. Podróż jest wtedy dużo tańsza, trochę szybsza, a w dodatku można dowiedzieć się od lokalesa wielu przydatnych informacji o Brukseli oraz całej Belgii.

Tipy od Pana Stefana były mniej więcej takie: odpuśćcie sobie Brukselę i pojedźcie do Gandawy, Antwerpii oraz Brugii. Luksemburg (położony nieopodal) to brzydkie miasto i kolej z Brukseli jedzie bardzo długo, bo aż… 3 godziny. W Brukseli restauracje są bardzo drogie, więc zerknijcie sobie najpierw w menu, żeby nie było zaskoczenia. Ogólnie Pan Stefan nie polecał Brukseli. W podobnym tonie wypowiadało się kilka innych osób, w tym także Belgowie, z którymi miałem okazję porozmawiać przed przyjazdem.

Nasz pomysł zakładał pierwotnie, że zatrzymamy się na 3 noce w Brukseli, skąd mieliśmy udać się do Brugii oraz Luksemburga. To drugie miasto/państwo odradziły mi 3/3 osoby, dlatego postanowiliśmy zamienić je na Antwerpię. Reszta planu pozostała bez zmian.

Za hotel w centrum Brukseli trzeba zapłacić minimum 500 PLN za dobę na dwie osoby. My zatrzymaliśmy się w pewnym hotelu bezpośrednio przy stacji metra Rogier oraz kilkaset metrów od stacji pociągowej Brussels-Nord. Celowo nie chcę tutaj podawać nazwy hotelu, gdyż nie do końca spełnił on nasze oczekiwania, a brak ciepłej wody ostatniej nocy zdecydowanie przelał czarę goryczy (hotel zwrócił koszty za jedną dobę).

Jako że nasz check-in nastąpił późnym popołudniem, to tego dnia czasu wystarczyło jedynie na odwiedzenie burgerowni z najbliższego sąsiedztwa. Opinie na Google były wysokie, oczekiwania niekoniecznie. Doświadczenie wyniesione z tej knajpy było mniej więcej takie: albo oszczędzasz na jedzeniu (danie około 15 EUR) i jesz jakiś syf, albo zapłacisz 2-3 razy więcej i twoje kubki smakowe w miarę przetrawią zaserwowaną potrawę. Jednak, żeby nie było tak marudnie, to powiem, że belgijskie piwa to jeden wielki sztos! W lokalach, do których trafialiśmy, zawsze były do wyboru jakieś lokalne krafty, więc było w czym wybierać.

Drugi dzień to podróż do Flamandii, a konkretnie do Brugii – niezwykle polecanego i malowniczego miasteczka położonego na północny zachód od stolicy kraju. Podróż pociągiem zajmuje około 1:15-1:40 (w zależności od tego, z którego dworca rozpoczyna się podróż). Bilet polecam kupić razem z biletem na powrót, lub bilet weekendowy (jeśli akurat wasza podróż przypada na weekend). Wtedy jest dużo taniej i cena w dwie strony będzie wynosić około 13,5 EUR. Po drodze pociąg zatrzymuje się także na stacji Gent Sint Pieters (Gandawa). Pociągi są bardzo czyste i pojemne. Zwłaszcza gdy trafi wam się akurat skład dwupiętrowy.

Na Brugge mieliśmy przeznaczony w zasadzie cały dzień. Plan zakładał błąkanie się po tych kolorowych uliczkach bez większego celu oraz wycieczkę gondolą miejską siecią kanałów. Gondole odpływają z wielu portów rozlokowanych w całym centrum miasta. Koszt biletu wynosi 10 EUR na osobę. Trasa wycieczki to wg organizatora około 5 km. Szczerze polecam tę atrakcję! Jeśli jeszcze przy okazji trafi Wam się ciekawy pilot, to będzie to zapewne niezapomniana, około 30 minutowa, podróż.

Tak się złożyło, że tego dnia odbywał się maraton oraz imprezy mu towarzyszące (walk half marathon itd.), więc poruszanie się po mieście nie było pewnie tak swobodne jak w inne dni w roku. Ilość startujących oraz ich dopingujących zwiększyła nieco ruch turystyczny w całym mieście. Nie miało to jednak na szczęście wpływu na obłożenie lokali gastronomicznych. Ceny dużo przystępniejsze od tych obserwowanych w Brukseli. Na przykład za narodową belgijską potrawę – mule z frytkami oraz piwem zapłacicie mniej więcej 25 – 30 EUR. A wielkość porcji śmiało może posłużyć dla dwóch osób.

O budynkach i wszelkich innych atrakcjach nie będę się tutaj rozpisywał. Pewnie są jakieś muzea i inne tego typu atrakcje. Ja muzealny jednak nie jestem. Do odwiedzenia tego miasta chciałbym was przekonać głównie zdjęciami.

Gdzieś po 5 godzinach skończyły nam się pomysły na nowe,  kolorowe uliczki, wiec uznaliśmy, że to odpowiedni moment na ewakuację z tego miasta. Spacer ze ścisłego centrum na dworzec nie powinien zająć więcej niż 15 minut. Pociągi do Brukseli odjeżdżają co około 30 minut, zaś bilet kupiony na podróż pozwala nam podróżować dowolnym pociągiem na tej trasie. Rezerwacji konkretnych miejsc tutaj nie ma.

Gdy tak sobie jechaliśmy tym pociągiem, to zastanawialiśmy się co zatem będziemy robili wieczorem w Brukseli. Dotarliśmy na, wcześniej wspomnianą w tekście, stację Gent Sint Pieters i pomyśleliśmy, że w sumie jest mała szansa, że jeszcze kiedykolwiek tutaj będziemy i uznaliśmy, że skoro mamy zapas czasowy to warto sprawdzić, co Gandawa ma do zaproponowania turystom!

Wysiedliśmy więc bez żadnego większego planu. Plac dworcowy zapełniony był setkami tysięcy rowerów. To morze zaparkowanych maszyn wylewało się także na pobliskie ulice tworząc bardzo charakterystyczną scenerię dla krajów Beneluksu. Z dworca kolejowego do centrum jest około 3km. Można tę trasę pokonać spacerkiem, jednak po drodze nie będzie w zasadzie nic ciekawego do podziwiania. Na tej samej trasie kursuje tramwaj nr 1, którego użycie (przynajmniej w jedną stronę) tutaj zarekomenduję.

My wybraliśmy spacer. Idąc przez 30 minut nie natknęliśmy się, na żaden budynek, żadną knajpę, żadne miejsce, które w jakiś sposób sprawiłoby, że polubimy to miasto. Sytuacja mocno zmieniła się, gdy dotarliśmy w końcu do centrum. Średniowieczna, strzelista zabudowa sprawiła, że o Gent zdanie zmieniliśmy momentalnie o 180 stopni. Mimo, że nogi już nieco bolały od całodziennego chodzenia, to ta magia bajkowych uliczek zdecydowanie uśmierzała cały ból!

Ceny w lokalach bardzo podobne do tych w Brugge. Pyszne piwo – niezmiennie! I podobnie jak w przypadku poprzedniego miasta, pozwólcie, że do odwiedzenia Gandawy spróbuję przekonać was zdjęciami.

Podsumowując cały dzień z perspektywy czasu uważam, że poświęcanie osobno dwóch dni na opisane powyżej miasta to trochę marnotrawstwo. Jeden dzień na oba zdecydowanie wystarcza!

PS. W Gent także można udać się w podróż łódką/gondolą miejskimi kanałami.

Kolejny dzień zakładał odwiedziny w Antwerpii. Co ciekawe, miasto to było gospodarzem letnich Igrzysk Olimpijskich w roku 1920. Druga ciekawostka jest taka, że to właśnie Antwerpia jest największym belgijskim miastem pod względem liczby mieszkańców (530 tys.). Podróż pociągiem z Brukseli (przynajmniej z dworca północnego) jest bardzo krótka, bo trwa jedynie 40 minut. Cena biletu analogiczna do Brugge – około 13,5 EUR w dwie strony (kupując bilet za jednym razem). Jeszcze a’propo biletów, możecie zakupić je zarówno w rozlicznych biletomatach dworcowych, jak i w tradycyjnych punktach kasowych. Belgowie respektują także 50% zniżki studenckiej do 26 rż.

Antwerpia wita niesamowitym wręcz dworcem kolejowym. Nigdy nie byłem na stacji, gdzie pociągi zatrzymują się na trzech różnych poziomach, a po środku mamy piękną przestrzeń do podziwiania z góry każdego z poziomów. Co jeszcze jest niesamowitego w tym dworcu? Popatrzcie tylko na te zdjęcia!

Zawsze myślałem, że ciężko o ładniejszy dworzec kolejowy, niż ten w Przemyślu. Jakże bardzo się myliłem…

Sam dworzec jest właściwie w ścisłym centrum miasta, więc zwiedzanie rozpoczynamy niejako z automatu. Miasto to stylem przypominało mi w wielu miejscach Madryt. Prawdopodobnie dzięki bogatym zdobieniom dachów i fasad budynków oraz licznym pomnikom. Antwerpia jest położona zaledwie kilkanaście kilometrów od Holandii i być może właśnie dlatego w wielu miejscach tego miasta „czuć” ten holenderski klimat 😉

Nieco przygnębieni faktem, że Belgowie mają tylko jedną narodową potrawę, oraz tym, że pierwszego dnia burgery nie wypaliły to wybraliśmy się do… greckiej knajpy. Było to zdecydowanie strzałem w dziesiątkę. Co prawda piwo też było tylko Greckie, ale przecież nie może być idealnie!

Z ciekawszych atrakcji – w Antwerpii znajduje się najwyższy kościół w całej Belgii oraz jeden z najwyższych na świecie – Kościół Najświętszej Marii Panny mierzy aż 123 metry. Pech chciał, że akurat ta wieża była w remoncie. W remoncie był też zamek – Het Steen oraz miejski Ratusz. Na szczęście pozostałe budowle nie były jeszcze (już?) w remoncie.

Antwerpia posiada tez drugi największy port morski w Europie (Największy znajduje się niedaleko, bo w Rotterdamie), jednak jego odległość, oraz zapewne niewielka atrakcyjność sprawiły, że postanowiliśmy odpuścić tę atrakcję. Po około 5 godzinach pobytu zdecydowaliśmy się wrócić do Brukseli, by w końcu i stolicę tego kraju sobie nieco zeksplorować!

Nasze pierwsze kroki skierowaliśmy w stronę Zamku Królewskiego. Po kilku minutach narzekania, że w sumie to na zdjęciach wyglądał całkiem inaczej i jakoś tak bardziej okazale udaliśmy się w stronę szklanych wieżowców mieszczących wszelkiej maści europejskie urzędy. Wszak Bruksela to przecież stolica Unii Europejskiej!

I tutaj sobie zacznę trochę narzekać. Miasto to jest zbudowane tak nieskładnie i tak chaotycznie, że chyba tylko Warszawa może stawać w szranki w rywalizacji o najbrzydszą stolicę europejskiego państwa. Jak się okazuje, moje słowa znalazły potwierdzenie w wielu nieoficjalnych rankingach, stawiając Brukselę obok Warszawy na ostatnich miejscach tego „estetycznego” zestawienia. Dlaczego taka opinia? Musicie przekonać się sami.

Szklane budowle wsadzone totalnie randomowo pomiędzy nieco zniszczone wojną kamienice nie zaspokoją apetytów nawet najmniej wymagających estetów miejskiego krajobrazu.

Wracając do siedziby Parlamentu Europejskiego oraz innych „tego typu” instytucji. Widać, że te budynki swoje lata świetności mają już dawno za sobą i nie mogą się równać z żadnym Canary Wharf, ani chyba nawet naszym wolskim mordorem.

Na plus zapisze tutaj zadbane parki miejskie oraz odrestaurowane budynki – jak np. ten, który mieści liceum.

W drodze powrotnej spotkaliśmy… Zamek Królewski, który był… tym właściwym. Ten opisywany kilka akapitów wyżej okazał się jedynie jakąś jego tylną odnogą. Prezentuje się faktycznie tak, jak podczas koncertu Lost Frequencies z 2020 roku na jego dachu!

Bruksela to, mimo wszystko, od czasu do czasu kolorowe i tęczowe miasto. Widać to także na ulicy, wśród mieszkańców. Kierowca BlaBlaCara – Stefan – także był gejem. Co więcej, pracuje on na co dzień w Parlamencie Europejskim i gdy tylko dowiedział się, że jesteśmy z Polski, to włączył mu się tryb narzekania na nasze prawo, nierówności i inne tego typu elementy. Właściwie szkoda, że ludziom z Europy zachodniej Polska kojarzy się z takimi negatywnie nacechowanymi rzeczami… cóż taki mamy klimat!

Wchodząc w obronę Polski dodam, że w całej Belgii nie spotkałem żadnego elektrycznego autobusu (samych samochodów także niezbyt wiele), a te jeżdżące po ulicach miasta to kopciuchy aż strach!

Bruksela znana jest także z budowli – Atomium – oddalonej o kilka kilometrów od centrum. Możecie tam dotrzeć metrem lub tramwajem. My wybraliśmy tę pierwszą opcję. Metro jechało jakoś dziwnie na około i choć w linii prostej hotel od Atomium dzieliło jakieś 5 kilometrów, to wyprawa zajęła nam niecałą godzinę! Jednorazowy koszt przejazdu metrem to 2,6 EUR.

Atomium powstało w roku 1958 i te ponad 60 lat widać już na materiale, z którego zostało wykonane. Do budynku, rzeźby, możemy wejść i wyjechać windą na wysokość 90 metrów szybką windą. Koszt takiej atrakcji to 12 EUR. Ja niestety nie miałem jeszcze „uprawomocnionego” szczepienia przeciwko sami wiecie czemu, i niestety nie mogłem skorzystać z tej atrakcji. Ale czytając opinie w sieci chyba nie mam czego żałować.

Aaaaa bym zapomniał! Bruksela ma taki jeden pomnik, który jest na większości pocztówek, magnesów i w ogóle przewija się wszędzie w Internecie. Mowa oczywiście o… pomniku sikającego chłopca. Szczerze mówiąc spodziewałem się dużego… pomnika gdzieś w reprezentatywnym miejscu Brukseli. Okazało się, że jest to taka malutka rzeźba schowana gdzieś za rogiem jakiejś obdrapanej kamienicy. Co ciekawe, kilka ulic dalej jest także pomnik… sikającej dziewczynki 😀

Podsumowując, Belgia jest bardzo interesującym kierunkiem na przedłużony weekend. Pasjonaci piwa oraz czekoladek zaspokoją tutaj wszystkie swoje najskrytsze zachcianki. Kulinarnie Belgię oceniam bardzo nisko. Niewielki wybór lokalnego jedzenia, niespecjalna jakość i wysokie ceny nie pozwalają na inny osąd. Jeśli Belgia to nie Bruksela, a właśnie Brugia, Gandawa oraz Antwerpia!

Żyjąc bardzo skromnie przez te 3,5 dnia w Belgii sumarycznie wydaliśmy około 1800 PLN na głowę. Kwotę tę umieściłbym raczej w czołówce europejskiej pod względem najdroższych miast w Europie. Belgowie bardzo dobrze władają językiem angielskim i bardzo chętnie się nim posługują. Jeśli znasz francuski lub niderlandzki to można powiedzieć, że też jesteś w domu.

Bardzo dziękuję za uwagę oraz zachęcam do odwiedzenia tej mniej oczywistej Belgii 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *