Menu Zamknij

Czy Olsztyn to dobry kierunek na rower?

Ostatni ciepły weekend tego roku postanowiłem spędzić max 2,5h drogi pociągiem od Warszawy w jakimś mieście, gdzie można robić jeszcze coś innego oprócz jazdy na rowerze. Trzeci czynnik głosił, aby było to miejsce, w którym nigdy na rowerze jeszcze nie jeździłem. Wszystkie wcześniej wspominane kryteria spełniały właściwie tylko dwa miasta: Białystok oraz Olsztyn. Tym razem padło na stolicę Warmii i Mazur. Ale Białystoku, nic się nie martw, kiedyś i na ciebie przyjdzie pora 😉

Na wyjazd zdecydowaliśmy się (tak, tak… moja Magdalena postanowiła dać mi ostatnią szansę, po nie do końca udanym pobycie w Anglii) jakoś tak dwa dni przed weekendem. I być może właśnie to były dwa powody, dla których na bookingu spędziłem dobre 45 minut poszukując noclegu. Pewnie sobie myślicie, że było dużo ciekawych ofert i wybrać jedną było ciężko. Nic bardziej mylnego. Wybór był wprost proporcjonalny do budżetu, którym dysponowaliśmy. Niezbyt duży. Padło na „Staszica Starówka”. Mieszkanie w samym sercu miasta w kwocie 150pln/noc, 700m od dworca, czyli w sumie całkiem super!

Pociąg z Warszawy mamy chwilę przed 19, by na miejscu zameldować się chwilę po 21. W tym miejscu muszę się z Wami podzielić pewną ciekawostką. Otóż, myślałem, że w kwestii przewozu roweru w PKP wiem już wszystko i doświadczyłem wszelkich możliwych rozwiązań, jakie dostarcza nasz narodowy przewoźnik. Myliłem się. Spójrzcie na to:

wieszak na rower wraz z zabezpieczeniem na kod. Rower na haku oczywiście powiesiłem, ale zakodować go już nie miałem odwagi. Znając polskie pociągi, pewnie do dziś moje Salcano kursowałoby gdzieś pomiędzy Wrocławiem, a Olsztynem.

Nocleg zaskoczył nas bardzo pozytywnie, bo okazało się, że opis oraz zdjęcia na bookingu odzwierciedlają stan rzeczywisty.

No dobra, ale ja tu przecież przyjechałem jeździć na rowerze (znaczy, oczywiście spędzić czas z dziewczyną). Sobotnia trasa była z polecenia Radomira z „Olsztyńskie ustawki szosowe”. Pierwotna jej wersja zakładała 115km, ja zaś zrobiłem jedną modyfikację i skróciłem dystans do 105km. Znalazłem po prostu całkiem sensowny skrót omijający jakieś mało istotne miasteczko. Ogólnie rzecz biorąc, na ruszt poszły tereny na południe od Olsztyna.

Wyjazd z miasta mimo, że krótki, to dość irytujący. Jakieś ścieżki rowerowe kończące się od tak. Każda sygnalizacja świetlna jest tutaj na żądanie. Więc, jak nie klikniesz, to nie przejedziesz. A nawet jak klikniesz, to też jeszcze nie oznacza że przejedziesz. Mijając przekreślony znak „Olsztyn” pożegnałem się tak de facto z cywilizacją na dobre dwie godziny. Droga wiodła ciągle przez las z krótkimi przerywnikami w postaci jakichś pojedynczych zabudowań. Zważywszy, że wyruszyłem o godzinie ósmej rano, a także że była to sobota, to ruch na drogach był znikomy. Co jakiś czas za drzewami majaczyły jakieś mniejsze lub większe jeziorka. Stan asfaltów na tej pętli był dobry i bardzo dobry. Miejscami były zachowane nawet pozostałości po trasie Tour de Pologne.

Co jakiś czas zaczęły pojawiać się boczne drogi, które pokryte były brukiem. Nawet przez chwile zacząłem żałować, że nie wiedziałem o tym fakcie wcześniej, to bym sobie wytyczył fragmencik trasy takim brukiem.

I tutaj dojeżdżamy do miejsca, w którym rozpoczynał się mój całkiem sensowny skrót. Okazało się, że zaczyna się on jakąś taką piaskowo-ziemną ścieżynką. Pomyślałem: Ahoj przygodo, jedziemy! Chwilę później spełniło się moje marzenie z poprzedniego paragrafu – bruki. Kostka była z rodzaju tych najgorszych. Wiecie, Roubaix, te sprawy… Później miałem na zmianę: błoto, piach, kostkę, błoto, piach, kostkę… ale szczęśliwie po kilku kilometrach udało się wrócić na asfalt. Rower wyglądał w miarę okej, na wszelki wypadek jednak podkręciłem muzykę na słuchawkach nieco głośniej.

Klimat Warmii i Mazur jest naprawdę super. Życie płynie tu dużo wolniej. Ludzie jakoś mniej się spieszą. Wszystko wydaje się dużo prostsze. Ogólnie takie przeciwieństwo miejsc, w których przyszło mi mieszkać od jakiegoś czasu.

Powrót z krainy spokoju, czyli ostatnie 30km wiodło drogami serwisowymi wzdłuż ekspresówki. Tutaj po raz pierwszy postawiłem swoje kroki np. w Ameryce. Generalnie, nazwy okolicznych miejscowości były dla mnie dość zabawne i średnio co druga tabliczka z nową nazwą miejscowości przyprawiała mnie o lekki uśmiech. Nie zadbałem niestety o aktualizację map w swoim Wahoo przed wyjazdem i raz jadąc za nawigacją omal nie wjechałem na wcześniej wspomnianą ekspresówkę. Trzeba uważać 😀

Niedzielna pętla była moją czystą improwizacją. Trasę na ten dzień wyznaczyłem sobie po prostu na oko. Tego dnia postawiłem na tereny na wschód od Olsztyna. Opis wyjazdu z miasta mógłbym właściwie skopiować z góry. Gdyby ktoś nie wiedział, jak wyglądają ścieżki rowerowe w Olsztynie, to wyglądają mniej więcej tak:

Niby są, ale sensu raczej nie mają.

Chwilę później droga zaczęła się mocno psuć. Załatana dziura, w załatanej dziurze, w załatanej dziurze i to wszystko było dodatkowo załatane. Mniej więcej tak to wyglądało. Ruch znikomy. Więc jak to właściwie się stało, że drogi są w tak słabym stanie? Mając w pamięci wczorajszy skrót, czułem spory niepokój i niepewność, gdy mapy pokazywały mi, że zaraz będę gdzieś musiał sobie skręcić. Na szczęście obyło się bez niespodzianek i ominąłem błoto oraz bruki. Choć, stan asfaltów wiele lepszy od wczorajszego skrótu nie był. Ogólnie ten dzień nie ułożył mi się jakoś najlepiej, bo złapała mnie lekka mżawka, później miałem mocny wiatr w twarz i ogólnie to do Olsztyna dotarłem ledwo żywy. No ale nie ma tego złego! Nie musiałem przynajmniej się stresować, że jakiś mistrz kierownicy minie mnie na centymetry, czy inny zatrąbi sobie bez powodu. Pełna kulturka.

W dwa dni udało się zrobić niespełna 200km. W pionie wyszło około 1600m, więc całkiem płasko to tam wcale nie jest. Podjazdy są takie do 50m przewyższenia. Czyli przy dobrej nodze raczej na blat.

Olsztyn – co robić po powrocie z roweru?

Niby zrobiłem jakiś tam research, niby wiedziałem, gdzie można się udać, ale rzeczywistość nieco wszystko zweryfikowała. Pierwszego dnia postawiliśmy na spacer nad jeziorami, drugiego zaś miała być eksploracja starego miasta.

Nasze kroki skierowaliśmy w stronę Jeziora Długiego, gdzie napić się mieliśmy dobrej kawy z fajnym widokiem na jezioro. Google znalazły kawiarnię odpowiadającą naszym kryteriom.

Problem w tym, że wyglądała ona tak:

No cóż, postanowiliśmy zmienić jezioro i udać się nad Ukiel. Tam było już całkiem fajnie. Restauracja nad jeziorem połączona z hotelem i SPA, czy tez inne kawiarenki zachęcały swoim wyglądem, a ilość jedzenia odwrotnie proporcjonalna do ceny. W korzystnym tego stwierdzenia znaczeniu. Jest trochę miejsca, by pospacerować, odpocząć i zrelaksować się przy przyjemnym widoczku.

Jeśli chodzi o stare miasto, niestety nie trafiliśmy z pogodą, gdyż się nieco rozpadało i zdani byliśmy na eksploracje kawiarni i browarów regionalnych. Miejsce, które zdecydowanie polecam to lokal Czeska Gospoda i jego specjał, który wygląda mniej więcej tak:

Ogólnie Olsztyn oceniam mocno na plus. Można tutaj spędzić całkiem fajnie swój czas i odpocząć. Trzeba tylko uważać wieczorami na ulicach miasta, bo tutejsi lokalni rajdowcy nie oszczędzają swoich stuningowanych zabawek i jeżdżą tak, jakby zaraz miało im się skończyć ostatnie zielone światło tego dnia 😉

 

2 Komentarze

  1. Pingback:Moje podsumowanie 2019 roku | Z blatu po świecie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *