Do Anglii pojechałem z dziewczyną w ramach mojego prezentu urodzinowego dla Niej. Dziwnym i niespodziewanym przypadkiem tak się złożyło, że kilkadziesiąt kilometrów dalej odbywać się miały w tym samym terminie Mistrzostwa Świata w kolarstwie szosowym… zupełny przypadek!
Zanim przejdę do opisu, na zachęte, mała zagadka… Czemu ten uśmiechający się Duńczyk (taki mało znany Kuba) na fotce poniżej jedzie z czapeczką z flagą Francji?

Wielka Brytania nie zaskoczyła pogodą i powiedzieć, że padał ciągle deszcz, to jak nic nie powiedzieć. Do Harrogate postanowiliśmy (oczywiście wspólnie) udać się, tak aby obejrzeć kolarzy na wszystkich siedmiu rundach. W drodze dowiedzieliśmy się, że rund będzie nie siedem, a dziewięć. Więc w sumie wszyscy zadowoleni (no prawie wszyscy).
Im bliżej Harrogate, tym bardziej pada.
Przesiadkę mieliśmy w miejscowości Leeds, oddalonej o około 30km od naszego celu. Bałagan i dezorganizacja panująca na dworcu była dla nas dość zaskakująca zważywszy, że przecież znajdujemy się w Wielkiej Brytanii… Pociąg, na który mieliśmy bilet odjechał bez nas z peronu w sumie nie wiadomo którego, bo tablica tego nie ogarnęła. Jak się jednak później okazało dla wszystkich kibiców podstawione były prywatne i darmowe pociągi. Pociąg początkowo odjechać miał z peronu 4b, później był komunikat że jednak z peronu 6, a później, że jednak faktycznie z 4b…
Po około 25 minutach znaleźliśmy się na miejscu. Razem z wieloma fanami przede wszystkim Petera Sagana oraz Alexandra Kristoffa w akompaniamencie deszczu ruszyliśmy w stronę trasy. Przy mecie barierki były już dość szczelnie obstawione więc ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu luki.

Pierwsze luki znaleźliśmy na zjeździe około 1km przed metą. Ale na zjeździe to jakoś tak słabo, więc w kałużach i błocie dzielnie ruszyliśmy dalej. Jako, że runda była dość krótka (13,8km), to w między czasie kolarze zdążyli nas już kilka razy ominąć. W między czasie zauważyliśmy odpadającego Nairo Quintane, broniącego tytułu Alejandro Valverde czy też Phillippa Gilberta wraz z Remco Evenepoelem.
Nasi w peletonie się jeszcze jako tako trzymali. Obstawiali głównie tyły, no ale jechali dzielnie.
Z każdym kolejnym okrążeniem peleton się zmniejszał, deszcz padał coraz bardziej. W między czasie zostałem osamotniony w kibicowaniu, gdyż kibic numer dwa wyguglował, że całkiem niedaleko jest… Primark. W sumie jakoś bym o tym nie wspominał, gdyby nie fakt, że parasol na tym wyjeździe mieliśmy jeden, a kto go wziął to chyba mówić już nie muszę 😀
A na wyścigu drugie śniadanko 🙂

Kolejne okrążenie spędziłem już na podjeździe. Było około 5-6% nachylenia, ale kolarze jechali tak, jakby było całkiem płasko.
Postanowiłem zejść jeszcze niżej, gdzie był zakręt 90 stopni. W między czasie napisałem do kibica dobrej pogody, że stoję na zakręcie i żeby przyszła, to może będą kraksy. Wróciła! Kraks nie było… Znaczy, że ją oszukałem.

W między czasie odpadali od grupy kolejni faworyci:

I kolejni:

I kolejni:


W peletonie Belgowie zaczęli dopytywać Madsa Pedersena, jakie ma plany na ten wyścig…

W między czasie zaczęły się poważne akcje, do przodu ruszyli pierwsi z faworytów, a wyścig nabrał niesamowitego wręcz tempa. Kolarze wchodzili w ten 90 stopniowy zakręt chyba nawet bez hamowania. Jeden z nich zahaczył o barierkę nawet delikatnie kolanem, ale jakimś cudem się wybronił, dzięki czemu cała grupa nie musiała zbierać się z asfaltu.

Aż w końcu uformowała się bardzo mocna piątka, z dwoma włochami w składzie: Trentin, Moscon, Van der Poel, Kung oraz Pedersen.
Wtedy dałbym sobie rękę uciąć, że wygra jeden z Włochów i wiesz co? I bym teraz kur*a nie miał ręki 😉

A ucieczka robi swoje, powiększa przewagę!


Wielkie brawa dla Pedersena, ale też pozostałych medalistów. Warunki pogodowe były paskudne, a oni pokazali, że są w nich najmocniejsi. Te mistrzostwa zapewne zapiszą się na kartach historii tym, że ukończyło tylko 44 zawodników (startowało prawie 200). Zapiszą się także w historii z tego względu, że żaden z naszych zawodników zawodów nie ukończył. Najdzielniej walczył Michał Gołaś, ale musiał zejść z trasy dwie rundy przed końcem. Rafał Majka oraz Paweł Poljański trasę opuścili własciwie zaraz obok mnie, 5 rund przed końcem. Jechali wtedy ze stratą do głównej grupy około 1,5-2 minuty. To pokazuje tylko z jakim nastawieniem pojechali na ten wyścig… Szkoda Owsiana, który miał kraksę na bufecie, liczyłem że będzie czarnym koniem naszej ekipy.

A ja juz dostałem zapowiedź, że na żadne Mistrzostwa razem już nie pojedziemy. No trudno… za rok Szwajcaria, później chyba Australia 😉
Pingback:Polskie Strade Bianche – Wyścig by Tomasz Marczyński
Tam na zdjęciu to nie MVDP przeskakuje do ucieczki – to Mike Teunissen z Jumbo Visma.
Słuszna uwaga 🙂
Pingback:Czy Olsztyn to dobry kierunek na rower? | Z blatu po świecie
Pingback:Weekend w Anglii – Manchester i Liverpool | Z blatu po świecie