Menu Zamknij

Najlepsze góry w Polsce, czyli gdzie na rower w Karkonoszach?

Jesień to moja ulubiona pora roku. Nie jest już tak gorąco i nie jest jeszcze tak zimno. Od paru ładnych lat na przełomie września i października planuję ze znajomymi kilkudniowy wypad w jakieś ciekawe miejsce. W tym roku padło na… Karkonosze.

Pod względem długości, a także skali trudności podjazdów nie ma drugiego takiego miejsca na mapie naszego kraju. Wysokość bezwzględna, długość ani różnica poziomów przełęczy i szczytów być może nie powali na kolana nikogo, kto próbował swoich sił w Alpach, czy też innych Pirenejach. ALE! Obok ilości procentów na tych podjazdach na pewno nie przejedzie obojętnie żaden alkoholik kolarz.

Pierwszy dzień w większości zmarnowałem jednak na dojazd. Postawiłem na sprawdzone i zwykle zawodne PKP. Ze stolicy znalazłem bezpośrednie połączenie do Jeleniej Góry, skąd już rzut beretem do gór. Podróż zajęła mi bagatelka 6,5 godziny. Autem być może byłoby nieco szybciej, ale trzeba mieć auto 😀 Jako że na miejscu miałem zameldować się dopiero po godzinie 16, to postanowiłem ten dzień wykorzystać na seans zachodzącego słońca na jednej z okolicznych górek. Szybka wiadomość do lokalnego znanego szerszej publiczności blogera Majk Cycling i już wiem, że jak zachód słońca, to tylko na Górze Szybowcowej. Po drodze jeszcze odwiedziłem podjazd w Michałowicach ze słynnym tunelem w skale. Tutaj zapewne byłaby fotka tego tunelu, ale jakoś tak wyszło, że nie zrobiłem. Więc na pocieszenie wstawię to:

a

Drugiego dnia dotarły posiłki z Krakowa w postaci Szymona i Michała, więc śmiało mogliśmy zacząć jakieś poważniejsze kręcenie. Na pierwszy rzut idzie podjazd do Karpacza. Od miejscowości Podgórzyn podjazd wiedzie właściwie w całości przez las. Takie niby nic, ale jednak robimy 420m przewyższenia na 9km podjazdu. Nieźle co? A to dopiero początek 😉

Drugi podjazd to klasyka: Przełęcz Okraj od Kowar. Tutaj po raz pierwszy przekraczamy granicę 1000m n.p.m. Na podjeździe wijącym się niczym alpejskie drogi robimy ponad 570m przewyższenia. Lepiej? To patrz teraz!

Gdy podjeżdżasz, a na liczniku włącza się auto-pauza to znak, że prawdopodobnie podjeżdżasz właśnie pod…

Modre Sedlo od miejscowości Pec pod Snezkou! to crème de la crème tego dnia. 730m przewyższenia, średnio 11% zadowoli chyba każdego rasowego górala. A jeśli to mało, dodam tylko, że podjazd właściwie zaczyna się już kilka kilometrów wcześniej, co sprawia, że jak dobrze pokombinujemy, to możemy zrobić prawie 1000m przewyższenia za jednym razem. Środkowa część podjazdu wiodąca lasem to istna katorga dla nóg, pleców oraz rąk. To tutaj po raz pierwszy przed oczami stają wspomnienia sprzed kilku tygodni na Zoncolanie. Gdy miałem siłę spojrzeć na Wahoo, to w rubryczce nachylenia wyskakiwały jakieś obrzydliwie wysokie wartości. 20% to norma, a 10% to wypłaszczenie. Jednak w przeciwieństwie do wspomnianego Zoncolanu te męki zostają wynagrodzone na szczycie skąd możemy podziwiać szczyt Śnieżki z charakterystycznym obserwatorium. Warto się męczyć? Bardzo! Szczyt podjazdu znajduje się na wysokości 1503m n.p.m. więc już bardzo wysoko jak na lokalne warunki. Możemy tutaj odpocząć w jednym ze schronisk, których po stronie czeskiej jest tyle, ile dróg asfaltowych (albo to dróg asfaltowych jest tyle, co schronisk?).

Tego dnia w planie mamy już właściwie tylko powrót do Polski, więc kierujemy się na miejscowość Spindlerovy Młyn, skąd rozpoczniemy podjazd pod Przełęcz Karkonoską. Do tego podjazdu docieramy sporym skrótem. Wystarczy przejechać około 2km szutru, a później cieszyć się pustymi czeskimi szoskami (Strava). Karkonoska po stronie czeskiej to szeroka równa szosa, z nachyleniem jakże odmiennym od tego po stronie polskiej (o którym za chwile) około 6%. Jednak na podjeździe i tak pokonamy więcej przewyższeń, niż na jakimkolwiek podjeździe w Tatrach, bo aż 670m! Tego dnia został tylko jeden zjazd. Chyba domyślacie się już jaki? No właśnie, na nierównej nawierzchni i tym nachyleniu ręce dostały solidny wpierdziel…

Dnia kolejnego postanowiliśmy eksplorować Izery. Na pierwszy rzut poszedł podjazd do Zakrętu Śmierci. Nic specjalnego. Ale trzeba było jechać tamtędy, aby dotrzeć do Świeradowa Zdroju, bardzo urokliwej miejscowości, skąd zaczyna się podjazd pod Stóg Izerski. Właściwie na Stogu byłem już 4 lata temu, wybierając wtedy wariant od Czerniawy. Przez te cztery lata trochę zmądrzałem i tym razem wybrałem wersję lajt rozpoczynającą się w centrum miasta. Na całości podjazdu robimy niecałe 600m przewyższenia i oczywiście po raz kolejny wyjeżdżamy na ponad 1000m n.p.m. Najstromszy fragment to około 2km ze średnią 12%. Ze szczytu rozciągają się całkiem fajne widoczki na okoliczne  równiny i mniejsze hopki.

Chwilę później mijamy Świeradów i ponownie pojawiamy się u sąsiadów z południa. Tam czeka na nas największe odkrycie tego wyjazdu. Zamknięty szlak asfaltowy długości ponad 30km idealnych asfaltów i 0 (zerem) samochodów. Droga wiedzie w większości pomiędzy drzewami, jednak miejscami możemy dostrzec całkiem niesamowite widoczki i doliny.

Po drodze mijamy też kilka knajp typowo kolarskich z dziesiątkami kolarzy i rowerzystów. Niestety w knajpkach nie zapłacimy kartą. Zapłacimy za to złotówkami, jednak przelicznik nie jest zbyt korzystny więc warto mieć ze sobą kilkaset koron czeskich w razie bomby.

Tego dnia zaplanowany mamy jeszcze jeden podjazd – Dvoracky. Wieść gminna niosła, że jest to trudniejsze wyzwanie niż Modre Sedlo z dnia wcześniejszego. Postanowiłem samemu to ocenić. Jakże bardzo tego żałowałem już po kilku minutach wspinaczki wiedzą chyba tylko moje nogi… W drugiej fazie podjazdu, w lesie wyrosła przede mną taka ściana, że nie byłem jej w stanie w całości objąć wzrokiem. Trudność sprawiało nawet zwykłe tropienie węża. Myśli o zawrotce i dezercji towarzyszyły mi przez bardzo, bardzo długą chwilę, no ale jakoś się udało! 3,4km podjazdu ze średnią 15%. Wahoo na najstromszych momentach pokazywało nawet 28%, oczywiście, gdy nie włączała mu się auto-pauza. Podjazd nieco nieregularny, średnią zabijają wypłaszczenia około 7-9%. Myślę, że mogę ten podjazd uznać śmiało za top 3 najbardziej wymagających, jakie miałem (nie)przyjemność jechać w swoim życiu.

Tego dna zostało nam tylko dojechać na bazę. Po drodze połknęliśmy mało znaczący podjazd do Jakuszyc, skąd rozpoczęliśmy kilkanaście kilometrów krętego zjazdu przez Szklarską Porębę, aż do Piechowic. Właściwie, jeśli będziesz planował przejechać ten fragment drogi krajowej rowerem, to pamiętaj aby tędy zjeżdżać. Nie na odwrót. Unikniesz wyprzedzania przez tiry i inne samochody.

Dzień ostatni ograniczał mnie pociągiem z Jeleniej Góry o godzinie 12:22. Postanowiliśmy, że wyruszymy przed świtem, aby na Przełęczy Karkonoskiej podziwiać wschód słońca.

Plan niemal genialny zakładał tego dnia pokonanie 70km, na których zrobimy 2,5km pionu. Ruszamy równo 5:45, jest jeszcze ciemno, mamy ciągle pod górę, więc chociaż nie marzniemy. Dojeżdżamy do skrętu na prawo i zaczynamy zabawę z najtrudniejszymi kilometrami szosowymi w Polsce (przynajmniej wielu tak twierdzi).

To moja druga wizyta na tym podjeździe. Asfalt w bardzo słabym stanie. Dużo dziur i raczej ciągłe koleiny i inne nierówności. Najstromsze fragmenty raczej nie przekraczają 20%. Pod koniec zaczyna nam się już nieco spieszyć, bo wschód słońca już tuż tuż! Całość podjazdu od Sosnówki ma około 10km, na których to robimy 840m pionu (więcej w naszym kraju się niestety już nie da). Decydujemy się na przełęczy odbić na prawo, skąd mamy trochę szutru, a po chwili dojeżdżamy do asfaltu, który zaprowadzi nas prosto do kolejnego schroniska po stronie Czeskiej.

A tak wygląda wschód słońca na wysokości 1270m n.p.m. o godzinie 6:45

Warto było się nie wyspać i nieco zmarznąć? Odpowiedź pozostawię Wam 🙂

Na drugie śniadanie zaplanowany mamy podjazd pod Vrbatovą Boudę. W Spindlerowym Młynie odbijamy na prawo i zaczynamy wspinaczkę. Po kilku kilometrach mamy nieco szutru, którym dojeżdżamy do właściwego podjazdu. Droga wynosi nas na ponad 1400m n.p.m. Warto tutaj wspomnieć, że na szczycie znajduje się duże szutrowe rondo, za którym znowu mamy kilka kilometrów wspaniałego asfaltu. A widoki… iście alpejskie!

Tego dnia pozostaje nam jeszcze dobrze nam już znany podjazd pod Przełęcz Karkonoską od strony Czeskiej. Całą górę przejechałem na niezłym autopilocie i w sumie to już tylko myślałem o tym, żeby coś zjeść i po prostu odpocząć.

Podsumowując, Karkonosze to wspaniały rejon na kolarstwo szosowe. Przewyższenia na podjazdach robią wrażenie, nie wspominając już o procentach… Przełęcz Karkonoska wciąż nie wydaje mi się najtrudniejszym podjazdem w Polsce. W dalszym ciągu uważam, że Stóg Izerski od Czerniawy bije ją na głowę, a i Twarogi chyba też 😉 Podjazdy te nie sprzyjają wykręcaniu przyzwoitych średnich prędkości bo zwykle w górę jest stromo, a z góry stromo i dziurawo. Czy wrócę tu jeszcze? Zdecydowanie tak! O ile po stronie Polskiej zjechałem chyba wszystko, co najciekawsze, o tyle strona Czeska skrywa przede mną jeszcze wiele swoich tajemnic, ale wszystko w swoim czasie!

Tymczasem, dzięki Szymon, dzięki Michał za kolejne niezapomniane dni na szosie!

4 Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *